czwartek, 2 lutego 2012

Wyjeżazdy cz. II

Czyli o tym, jak to jednak zdecydowałam się zapoznać Gżdacza z Frugiem, west highland white terrierem. :) W przyszłym tygodniu kończy się moja wolność, zaczyna się aplikacja, o której już wspominałam. Postanowiłam pojechać jeszcze przed owym rozpoczęciem na parę dni do rodzinnego domu w Katowicach i zabrać ze sobą mojego kolczastego przyjaciela.

Konieczne były przygotowania - do transportu i późniejszego ulokowania Gżdacza na miejscu. Kupiłam klatkę dla królika o wymiarach 70 x 40 x 35 cm. Uznałam, że nie będę kupować drugiego terrarium, bo temperatura w moim pokoju, gdzie jeżyk miałby rezydować, jest w miarę odpowiednia, a i nie ukrywajmy, klatka jest tańszym rozwiązaniem (dałam za nią 120 zł, a za terrarium około 200 zł). Klatka jest też nieco mniejsza aniżeli terrarium, ale zmieściły się w niej domek, kołowrotek i miseczki, czyli sprawy najważniejsze. Kuwetę odpuściłam, bo i tak Gżdacz z niej za bardzo nie korzysta. ;)

Zatem ulokowanie zostało łatwo ogarnięte, ale transport mnie przerażał. Wszak na dworze taki mróz. Przygotowałam wentylowane za pomocą dziurek pudełko wyściełane gąbką, na dnie położyłam butelkę z gorącą wodą, na to ręcznik i nasypałam trocin. Gżdacza musiałam przenieść mając urękawicznione dłonie, bo się biedak w kulkę zwinął przerażony, gdy z jego terrarium znikały po kolei sprzęty. Utuliłam go jego szmatkami i  zamknęłam pudełko. Całą konstrukcję owinęłam wiatrostopową kurtką i pospieszyłam do samochodu, który wcześniej został już nagrzany i zaparkowany krok od wyjścia z klatki. Klimatyzacji nie pożałowałam, jak i podgrzewanego siedzenia, no i gazu.

Gżdacz przetrwał, aczkolwiek fuczał i dalej był kulką, gdy otworzyłam pudełko. Zabrałam się za przygotowanie mieszkania, które wyszło tak (kiepskie zdjęcie z późnego wieczora, gdy lokator się ujawnił):



Jeśli zaś chodzi o kontakt z pieskiem, to piesek na jeża nie zwraca uwagi. Coś tam krótko szczeknął, powąchał, i tyle. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz