Jakiś czas temu pochwaliłam się tutaj, że przekonałam Gżdacza do spania w drewnianym domku, a nie w wybranej przez niego do tego celu plastikowej kuwecie. Niestety, sytuacja rychło zmieniła się w taki sposób, że kuweta została sypialnią na kolejny miesiąc. Natomiast miejscem załatwiania potrzeb fizjologicznych stał się kołowrotek sensu largo - wraz z jego okolicami. Nic nie pomagało mozolne przekładanie, przepraszam bardzo, kup.
Uznałam, że warto spróbować przemeblowania terrarium. Domek zamiast kuwety, kuweta zamiast kołowrotka i kołowrotek - tam gdzie jeszcze zostało miejsce, czyli zamiast domku. Sterraryzowałam jeżowe mieszkanie tak:
Natenczas Gżdacz przebywał na zewnątrz i gdy położyłam go do środka, porozglądał się chwilę i... czmychnął do kuwety. :< Ze smutkiem dumałam nad swoją porażką sypiąc karmę dla kociąt do miseczki. Gżdacz wyczuł smakowity niewątpliwie zapach i wyszedł, by się posilić. Następnie więcej refleksji poświęcił nowej aranżacji. To tu, to tam powąchał, rozejrzał się. Najwyraźniej uznał, że teraz uwzględnione są zasady hedge shui, bo wskoczył do domku i tam się umościł.
Po nocy zastałam obraz następujący - jeż znów w domku i ślady fizjologii standardowo w kołowrotku, ale tylko sensu stricto, w środku (z czym nie ma co i nie zamierzałam walczyć)! Poza brak takowych, natomiast wytropiłam je przy kuwecie. Moje serce ponownie wypełniła nadzieja, że systematyczne przekładanie poskutkuje, tym razem nadzieja bardziej zasadna, wszak zostało jeszcze tylko parę centymetrów do upragnionego celu!
niedziela, 19 lutego 2012
środa, 15 lutego 2012
Woda dla jeży i inne problemy
Pochwalę się udanymi zakupami w sklepie zoologicznym, które miały być odpowiedzią na kilka bieżących problemów trapiących mnie, początkującą terrarystkę (bardzo podoba mi się to niebezpiecznie brzmiące słowo ;) ).
Zaistniała na przykład konieczność wskazania Gżdaczowi, jak korzystać z poidełka. Miseczkę z wodą, dotąd stosowaną, codziennie zastaję wypełnioną trocinami. Nader często widuję ją przewróconą do góry dnem. Pojawia się wówczas pytanie, w którym momencie jeż tak narozrabiał i czy aby zdążył wcześniej napić się na tyle dużo, by się nie odwodnić?
Niestety, poidełko które przyssałam do ścianki terrarium, było ignorowane. Zaś gdy przy okazji wzięcia jeża na ręce, podetknęłam mu poidełko, nie wykazał żadnych śladów pragnienia i co gorsza zwinął się w kulkę. Zresztą, może poidełko nie jest takim znów cudownym pomysłem, albowiem poniekąd dzieli typowy los miseczki - bo przyssawka nie wytrzymuje ciężaru i poidło spada.
Rozwiązanie nasunęło mi się następujące - otóż miseczka jest przewracana, bo jest zbyt lekka, metalowa. Zakup porządnej ceramicznej miseczki powinien pomóc. I tak szczęśliwie nabyłam miseczkę, na której nie było wizerunku chomika (a takie królują w ofercie sklepów zoologicznych), lecz przyjemne koniczynki i kwiatuszki.
Przy okazji znalazłam również rozwiązanie innego problemu. Urządzając mieszkanie dla Gżdacza ponad miesiąc temu, kupiłam wyjątkowo beznadziejne trociny - ściółkę dla gryzoni firmy Vitapol. Niestety kupiłam ich aż 56 litrów. Były (z radością używam już czasu przeszłego) one bardzo drobne i pełne pyłu. Trociny w terrarium dla jeża należy odpylać, inaczej mogłyby one zagrozić naszemu pupilowi, a w szczególności jego oczom. Odpylanie było zdecydowanie najmniej przyjemną czynnością związaną z opieką nad jeżem. Trzeba było ciskać Vitapol do sitka i przecierać go nad miską, po czym bez końca przesiewać. Małymi porcjami, bo i sitko małe, w przeciwieństwie za to do pola powierzchni dna terrarium. Operacja taka wiązała się niezawodnie z usyfieniem dużej powierzchni podłogi omawianym pyłem.
Basta, pomyślałam, aż tak nie zbiednieję, jak wyrzucę te trociny i kupię sobie nowe! I oto kupiłam obiecujący, "odpylony" produkt krakowskiej firmy Megan, który przetestuję przy kolejnej wymianie ściółki. Zapobiegliwie nabyłam jedynie 12 litrów (a nawet nie było większych opakowań).
Last but not least, zainwestowałam w zabawkę, kulkę z drewna zbudowaną jak koszyk, z dzwoniącymi elementami w środku. Oby wzbudziła większe emocje aniżeli jaskrawozielona minipiłka do koszykówki. Albo w ogóle jakiekolwiek. ;)
sobota, 4 lutego 2012
Przyjacielem mym bądź!
Oswajanie szło mi dotąd kiepsko. Nie chciałam Gżdacza za bardzo stresować, więc tylko dawałam mu do powąchania palce i nie brałam go na ręce (chyba że istniała takowa konieczność, jak w poprzednim wpisie). Jednak to trwało już zbyt długo i zamierzałam trochę przyspieszyć rozwój naszej przyjaźni. Postanowiłam, że wezmę go na ręce, chociażby był zwinięty w kulkę - od czego są rękawiczki - a następnie usadowię go gdzieś poza terrarium i poczekam, aż się rozwinie. Okazji nie było jak na razie, ponieważ wyciąganie go z domku czy kołowrotka lub w momencie jedzenia uznałam za nazbyt godzące w jego prawo do prywatności. Natomiast nie było takich momentów, kiedy by sobie stał luzem w terrarium, nic nie robiąc.
Wczoraj za to stał sobie luzem w klatce nic nie robiąc. Zrealizowałam więc powzięty zamiar. Rękawiczki były niezbędne, ale gdy już ułożyłam lękliwą kulkę na kocyku na podłodze, kulka się rozwinęła i jeż jął dość ciekawie węszyć. Pochodził sobie, ugryzł pobliski dywan. Udało mi się ponownie wziąć go na ręce, już bez jeżowego mechanizmu defensywnego.
Chciałam mu potem dać coś do zabawy i padło na rurkę po papierze toaletowym uwielbianą przez jeże w Internecie. ;) Niestety po włożeniu do niej głowy jeż fuczał niezadowolony, więc zabrałam ją. Zastanawiam się, jakie mogłabym dać mu zabawki, bo piłeczkę dla kota, którą ma teraz, ignoruje zupełnie. Być może dobrą opcją byłby mały pluszak.
Tak czy siak, uczyniłam duży krok naprzód w oswajaniu, co mnie bardzo cieszy. :)
czwartek, 2 lutego 2012
Wyjeżazdy cz. II
Czyli o tym, jak to jednak zdecydowałam się zapoznać Gżdacza z Frugiem, west highland white terrierem. :) W przyszłym tygodniu kończy się moja wolność, zaczyna się aplikacja, o której już wspominałam. Postanowiłam pojechać jeszcze przed owym rozpoczęciem na parę dni do rodzinnego domu w Katowicach i zabrać ze sobą mojego kolczastego przyjaciela.
Konieczne były przygotowania - do transportu i późniejszego ulokowania Gżdacza na miejscu. Kupiłam klatkę dla królika o wymiarach 70 x 40 x 35 cm. Uznałam, że nie będę kupować drugiego terrarium, bo temperatura w moim pokoju, gdzie jeżyk miałby rezydować, jest w miarę odpowiednia, a i nie ukrywajmy, klatka jest tańszym rozwiązaniem (dałam za nią 120 zł, a za terrarium około 200 zł). Klatka jest też nieco mniejsza aniżeli terrarium, ale zmieściły się w niej domek, kołowrotek i miseczki, czyli sprawy najważniejsze. Kuwetę odpuściłam, bo i tak Gżdacz z niej za bardzo nie korzysta. ;)
Zatem ulokowanie zostało łatwo ogarnięte, ale transport mnie przerażał. Wszak na dworze taki mróz. Przygotowałam wentylowane za pomocą dziurek pudełko wyściełane gąbką, na dnie położyłam butelkę z gorącą wodą, na to ręcznik i nasypałam trocin. Gżdacza musiałam przenieść mając urękawicznione dłonie, bo się biedak w kulkę zwinął przerażony, gdy z jego terrarium znikały po kolei sprzęty. Utuliłam go jego szmatkami i zamknęłam pudełko. Całą konstrukcję owinęłam wiatrostopową kurtką i pospieszyłam do samochodu, który wcześniej został już nagrzany i zaparkowany krok od wyjścia z klatki. Klimatyzacji nie pożałowałam, jak i podgrzewanego siedzenia, no i gazu.
Gżdacz przetrwał, aczkolwiek fuczał i dalej był kulką, gdy otworzyłam pudełko. Zabrałam się za przygotowanie mieszkania, które wyszło tak (kiepskie zdjęcie z późnego wieczora, gdy lokator się ujawnił):
Jeśli zaś chodzi o kontakt z pieskiem, to piesek na jeża nie zwraca uwagi. Coś tam krótko szczeknął, powąchał, i tyle. ;)
Konieczne były przygotowania - do transportu i późniejszego ulokowania Gżdacza na miejscu. Kupiłam klatkę dla królika o wymiarach 70 x 40 x 35 cm. Uznałam, że nie będę kupować drugiego terrarium, bo temperatura w moim pokoju, gdzie jeżyk miałby rezydować, jest w miarę odpowiednia, a i nie ukrywajmy, klatka jest tańszym rozwiązaniem (dałam za nią 120 zł, a za terrarium około 200 zł). Klatka jest też nieco mniejsza aniżeli terrarium, ale zmieściły się w niej domek, kołowrotek i miseczki, czyli sprawy najważniejsze. Kuwetę odpuściłam, bo i tak Gżdacz z niej za bardzo nie korzysta. ;)
Zatem ulokowanie zostało łatwo ogarnięte, ale transport mnie przerażał. Wszak na dworze taki mróz. Przygotowałam wentylowane za pomocą dziurek pudełko wyściełane gąbką, na dnie położyłam butelkę z gorącą wodą, na to ręcznik i nasypałam trocin. Gżdacza musiałam przenieść mając urękawicznione dłonie, bo się biedak w kulkę zwinął przerażony, gdy z jego terrarium znikały po kolei sprzęty. Utuliłam go jego szmatkami i zamknęłam pudełko. Całą konstrukcję owinęłam wiatrostopową kurtką i pospieszyłam do samochodu, który wcześniej został już nagrzany i zaparkowany krok od wyjścia z klatki. Klimatyzacji nie pożałowałam, jak i podgrzewanego siedzenia, no i gazu.
Gżdacz przetrwał, aczkolwiek fuczał i dalej był kulką, gdy otworzyłam pudełko. Zabrałam się za przygotowanie mieszkania, które wyszło tak (kiepskie zdjęcie z późnego wieczora, gdy lokator się ujawnił):
Jeśli zaś chodzi o kontakt z pieskiem, to piesek na jeża nie zwraca uwagi. Coś tam krótko szczeknął, powąchał, i tyle. ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)