poniedziałek, 4 czerwca 2012

Notka nie mniej pożyteczna jak przyjemna, czyli o kupie tektury falistej

Jeże lubią biegać. Żeby im to umożliwić, wielu właścicieli zaopatruje jeżowe mieszkania w kołowrotki. Prawdziwym utrapieniem jest znaczenie ich powierzchni odchodami - o tej jeżowej tendencji pisałam już nieraz. Jak sobie z tym radzić?

Kiedy kompletowałam wyposażenie dla Gżdacza, zamówiłam kołowrotek ze sklepu internetowego. Nie mogłam bowiem znaleźć w sklepach klasycznych kołowrotka odpowiednio dużego (średnica ok. 30 cm) i wypełnionego (a nie w formie np. metalowej drabinki, która mogłaby uwięzić delikatne nóżki jeża). Do tego kupiłam zestaw 20 wkładów. Wkłady owe okazały się być paskami tektury falistej z kawałkami dwustronnej taśmy. Aż wstyd się przyznać, że zapłaciłam za taki zestaw 10 zł (!), ale podobnego błędu nie powtórzę.

Tata kupił mi w Castoramie ogromny rulon tektury falistej, dosłownie KUPĘ tektury falistej, a taśmę już miałam, nożyce też. Z łatwością przygotowałam parę własnych "wkładów". Rozważyłabym nawet ich sprzedaż po 50 groszy sztuka (mogłabym nawet dorysować przykładowo gwiazdki i wołać 60 :P), ale szkopuł w tym, że Gżdacz nauczył się kompletnie moje "wkłady" niszczyć. Rzadko kiedy taki "wkład" przetrwa noc, zazwyczaj nad ranem zostaje wywleczony z kołowrotka i porwany w strzępy oraz oczywiście wygląda jakby spełnił dobrze swoją funkcję. Dziś doszło do takiego stanu już przed 23 (dlatego teraz siedzę i piszę). Gżdacz w ogóle lubi tekturę; ostatnio chętnie bawi się też rolką po papierze toaletowym - tej jednak nie niszczy w ten sposób, choć jakby bardziej byłaby ku temu predestynowana.

Aczkolwiek i tak lepiej wielokrotnie ciąć tekturę i obklejać nią wnętrze kołowrotka aniżeli czyścić sam kołowrotek. Oczywiście czyszczę kołowrotek przy okazji sprzątania w terrarium, ale jest to tylko prosta formalność, a nie - przepraszam bardzo - mozolne zdrapywanie czegoś śmierdzącego. Wymyślony przeze mnie system nie jest więc doskonały, ale nie wymyśliłam dotąd lepszego. ;)